Lepiej kończyć, niż zaczynać
Damian Szymański to nieoczywisty bohater meczu Polska-Anglia. Nieoczywisty, ale nie przypadkowy. Bo w sporcie, w którym policzyć można coraz więcej, przypadkowo dzieje się coraz mniej.
AEK Ateny, gdzie gra Szymański, to raczej biedniejsza klasa średnia europejskiego futbolu. W rankingu Elo jest na miejscu 196., między Rubinem Kazań a Makkabi Hajfa. I dokładnie 17 miejsc poniżej Legii.
Ale ten Szymański, z tego AEK-u, w kluczowej akcji wczorajszego meczu ominął pomocników Manchesteru City, West Hamu i Chelsea, wyskoczył wyżej niż obrońca Manchesteru United i pokonał bramkarza Evertonu. A przecież cała ta piątka gra w klubach z pierwszej 30-ki tego rankingu.
Cała ta piątka miała jednak w nogach pełne 90 minut trudnego dla obydwu drużyn spotkania. A Szymański - raptem 22.
Bo Gareth Southgate, selekcjoner Anglików, nie przeprowadził w całym meczu ani jednej zmiany. Tymczasem Paulo Sousa wykorzystał wszystkie pięć już na 10 minut przed końcem spotkania.
I dał swojej drużynie większe szanse na dobry wynik.
Zmiany reakcją
Gdy jako jedna z pierwszych w czasach pandemicznych startowała niemiecka Bundesliga, zobaczyliśmy inny futbol niż wcześniej. Nie tylko ze względu na puste trybuny, ale też nowy przepis - możliwość przeprowadzenia aż pięciu zmian w meczu.
To komfort, jakiego wcześniej nie było. Już nie ma zagrożenia, że szybkie zmiany pozbawią pola manewru przy kontuzji bądź kartce. To też odpoczynek dla większej liczby piłkarzy.
To wreszcie możliwość zaplanowania meczu wraz ze zmianami. Ale tak się nie stało.
– Nie planujemy zmian przed meczem - opowiadał wówczas Peter Bosz trenujący wtedy Bayer Leverkusen, cytowany przez portal Five Thirty Eight. – Zmiany zawsze są reakcją na to, co wydarza się na boisku. Nie ma różnicy między trzema a pięcioma zmianami – dodawał.
Five Thirty Eight na początku czerwca zeszłego roku zanalizowało wówczas jaki wpływ na mecze mają nowe przepisy.
Od wznowienia Bundesligi w maju 2020 roku piłkarze z pola, którzy zaczynali mecze, strzelali średnio 0,15 gola na 90 minut, a ich zmiennicy - 0,22. To wynik lepszy o połowę.
O połowę.
Mówiąc krótko: piłkarze, którzy kończą mecze, strzelają częściej niż ci, którzy je zaczynają. I bardziej wpływają na mecze.
Nie ma już rezerwowych
W rugby to myślenie starał się wprowadzić selekcjoner reprezentacji Anglii, Eddie Jones, który dzielił zawodników na „startujących” i „kończących” zamiast podstawowych i rezerwowych. – Nie jesteś na ławce, bo jesteś gorszy. Jesteś na niej, by dokończyć mecz – mówił do swoich zawodników.
Miało to swoje podstawy w badaniach. Z opublikowanej w 2020 roku w European Journal od Sports Science pracy wynika, że „kończący” zawodnicy z formacji młyna w rugby potrafią więcej biegać w sprincie (różnica o 55%) i mogą częściej przyspieszać (78%) niż ci, którzy są na boisku przez całe 80 minut. U zawodników z formacji ataku tak mocnego efektu nie zaobserwowano.
Miało to też swoje podstawy w zdrowym rozsądku. W końcu oczywistym jest, że pełen sił zawodnik będzie w stanie lepiej walczyć, rozpychać się i biegać niż ten już wycieńczony. Dlatego tak ważne jest, by na boisko wchodził zawodnik zmotywowany, by mocno zakończyć mecz, a nie zwykły rezerwowy, który raczej ma nic nie zepsuć.
Walka jedną ręką
Ale w piłce nożnej to wciąż nie jest tak oczywiste. – Gdy drużyna prowadzi, trenerzy boją się zmieniać cokolwiek w drużynie. To zwykle oznacza, że rywal ma więcej sił w końcówce meczu – opowiadał w ESPN analityk Daniel Altman.
To zaś przypomina tłumaczenia Southgate’a zapytanego o brak zmian w meczu z Polską. – Mieliśmy mecz pod kontrolą. Wejście nowych piłkarzy w takim momencie, gdy każdy grał na dobrym poziomie, nie jest łatwe – mówił selekcjoner Anglików.
(Można się jednakowoż zapytać: czy łatwe jest zatem wpuszczanie młodych piłkarzy tuż przed konkursem rzutów karnym w finale mistrzostw Europy?).
Altman: – To tak, jakby w ostatniej rundzie pięściarskiego pojedynku walczyć z jedną ręką za plecami.
I znów, są na to badania.
Punktem wyjścia przeprowadzonej w 2014 roku przez Statsbomb analizy goli w największych ligach Europy, była prosta statystyka. Aż 56% bramek pada w drugiej połowie. A im bliżej końca meczu, tym bardziej możliwe, że ktoś strzeli gola.
I łatwiej o to jest „kończącym” mecz piłkarzom. Z analizy Colina Trainora wynika, że wchodzący z ławki zawodnicy strzelają niemal dwa razy częściej niż ci, którzy są na boisku przez całe 90 minut.
Mając do dyspozycji pięć zmian, trener może naprawdę zmienić losy meczu. A przecież Southgate nie pierwszy raz przegrał mecz z rywalem, który chętniej i częściej sięgał po rezerwowych.
W finale Euro 2020 Roberto Mancini nie bał się zdejmować z boiska największe gwiazdy zespołu, by wprowadzać zawodników grających w znacznie słabszych zespołach. A mimo to Włosi przejęli kontrolę nad meczem i tworzyli sobie kolejne sytuacje.
Piłka nożna to sport, gdzie pada niewiele bramek. Każda może zadecydować o wyniku, a zwłaszcza ta, która pada pod sam koniec meczu.
Dlatego lepiej jest dać sobie szansę, wpuszczając zawodnika pełnego sił, energii i motywacji. Bo strzela dwa razy częściej niż przeciętny, zmęczony piłkarz. I znacznie lepiej kończy mecz, nawet jeśli gra w AEK-u Ateny.
Lepiej kończyć, niż zaczynać
Ta średnia strzelonego gola 0,15 mocno dyskusyjna, jak rozumiem jest to podział na gole wszystkich zawodników (włącznie z bramkarzem?), zaś 0,22 dotyczy tylko rezerwowych, których zdecydowana większość to zazwyczaj piłkarze ofensywni. Więc gdyby porównywać zmiany jeden do jednego, myślę, że ta statystyka by się mocno rozmyła i finalnie wyszłoby na to, że mimo wszystko gracze startujący ofensywni mają większe przełożenie na mecz niż ofensywni rezerwowi.
Zgrabne, bardzo zgrabne.